Recenzja filmu

Siberia (2020)
Abel Ferrara
Willem Dafoe

Narcyz

Jak zwykle u reżysera obowiązkowo znaleźć muszą się w kadrze także "gołe baby". W jednej scenie Clint kocha się nawet z kobietami różnych ras i rysów, by w końcu zamieniły się one… w jego matkę.
Startuje czołówka: jeszcze podczas napisów otwierających film słyszymy monolog Willema Dafoe o tym, jak w dzieciństwie ojciec zabierał go z bratem na ryby w kanadyjskiej dziczy – to jego jedyne szczęśliwe wspomnienie dotyczące rodzica. Potem widzimy zielonkawo-białe połacie śniegu – jesteśmy na Syberii. Czy grany przez Dafoe bohater, który nosi imię Clint (ale tak naprawdę jest alter-ego samego reżysera), osiedlił się tu właśnie po to, by odnaleźć więź z echami przeszłości? Być może, bo szuka ich przez cały film, sunąc po mroźnej krainie zaprzęgiem ciągniętym przez stadko huskich. Na Syberii prowadzi też knajpę, której pierwszym widzianym przez nas klientem jest Eskimos. Następnie nocą przybywają tam dwie mówiące po rosyjsku kobiety: opatulona babuleńka z brzemienną wnuczką, która po kieliszku wódki odsłania pokaźny brzuch. Clint rzuca się, aby go (a przy okazji i jej piersi) całować. To on jest ojcem.

Dziewczynę gra Cristina Chiriac – partnerka reżysera. W pewnym momencie zobaczymy też jego córkę Annę – zresztą w roli synka. Obie wystąpiły niedawno w "Tommaso", który także był dziełem bardzo, ale to bardzo osobistym. Jeżeli jednak poprzedni film – też pretensjonalny, podszyty mizoginią i egotyzmem – organizowała przynajmniej jakaś historia i kilka niezłych scen, tu zostajemy pozbawieni nawet tego. Zamysł jest podobny – poszukiwanie tożsamości i rozdrapywanie ran męskiego ego – metoda jednak zmieniła się na dużo bardziej radykalną, podpatrzoną jakby u Lyncha czy Caraxa. Ferrara rezygnuje tym razem całkowicie z realizmu, chronologii, fabularności na rzecz strumienia świadomości. Miał on być chyba dojmująco mroczny – częściej jednak budzi politowanie, czasem śmiech.

Ogląda się go trudno – podczas seansu na Berlinale, gdzie film pokazano w konkursie, dziennikarze tłumnie opuszczali salę. Szkoda, bo wielu przegapiło końcówkę, a ta podbija jeszcze jego absurdalność. Bo czegóż tu nie ma? Poetyka snu i skojarzeń przenosi Clinta z krainy śniegów na pustynię, potem do gajów. Pozwala spotkać się z mnichem, mistrzem czarnej magii, byłą partnerką – ale to jeszcze nic. Ni stąd, ni zowąd pojawiają się nagie karły na wózkach inwalidzkich, a nawet obozy śmierci. Konia z rzędem temu, kto to wszystko ze sobą sklei. 

Jak zwykle u reżysera obowiązkowo znaleźć muszą się w kadrze także "gołe baby". W jednej scenie Clint kocha się nawet z kobietami różnych ras i rysów, by w końcu zamieniły się one… w jego matkę. Tak, to miała być summa Ferrary, jego, "Osiem i pół", ale wyszło… Właściwie nic z tego nie wyszło. Żal przede wszystkim Dafoe – ten świetny aktor nie potrafi, jak widać, odmówić występów w coraz słabszych filmach swego przyjaciela i sąsiada (obaj mieszkają w Rzymie). Źle było już w "Pasolinim" i "Tommaso"; gorzej niż w "Syberii" już chyba być nie może. Groteskowo wypada on nie tylko w nieudanych scenach erotycznych, ale też tańcząc do "My Little Runaway" Del Shannon, konwersując z rybą (sic!) czy z samym sobą, bo gra także własnego sobowtóra – metaforę ojca. Jest tu nawet scena, kiedy w ciemnej jaskini patrzy w wodę jak Narcyz z obrazu Caravaggia. Wiemy z mitu, że za każdym razem, kiedy ten chce pocałować ukochane odbicie, dotyk ust mąci taflę wody i obraz znika. Bowiem Narcyz – jak pisał André Gide – spotyka tylko abstrakcję, pustą formę nicości. 

To samo dzieje się w "Syberii", której wizualne wyrafinowanie jest powierzchowne, obrazy te nie znajdują drogi do widza. Próba stworzenia dzieła holistycznego, które chce powiedzieć wszystko, a nie mówi nic, kończy się tylko narcyzmem. Można oczywiście starać się coś z niej wydobyć, wyłuskiwać kolejne metafory czy autobiograficzne wtręty, ale szczerze: nie warto. Najnowszy film autora "Złego porucznika" to chaos, grafomania i – co najgorsze – nuda. Jedno, co może w nim imponować, to odwaga, z jaką Ferrara przestał liczyć się z jakimikolwiek konwencjami i oczekiwaniami widzów. Prowadzi ona jednak tylko do tego, że mówi już tylko do samego siebie.
1 10
Moja ocena:
2
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones